Historie z UPA

  • Historie z UPA

    Bandy UPA na ziemi horynieckiej 9 – Łącznicy Stiaha

    W lecie 1947 roku w ramach Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego utworzono grupy operacyjne, które miały za zadanie przeczesywanie lasów i wyszukiwanie resztek oddziałów UPA. Podczas akcji otwierano szyk tyralierą i metr po metrze przeszukiwano lasy w poszukiwaniu podziemnych schronów. Co jakiś czas natrafiono na pojedyncze grupy upowców, czasem wywiązywała się walka, a czasem bandziory poddawali się. Podczas tych walk ginęli zarówno upowcy jak i żołnierze KBW.

    Pod koniec lipca 1947 roku o poranku, jedna z takich operacyjnych grup dotarła do Brusna Starego. Na skraju wsi były opuszczone zabudowania, po wysiedlonych Ukraińcach. 70 osobowa grupa żołnierzy rozlokowała się po zabudowaniach i stąd przez kilka dni robiono wypady do lasów przeczesując okoliczne miejscowości. W czwartym dniu w południe, wartownicy dostrzegli wychodzących dwóch mocno zarośniętych osobników w Polskich mundurach ze stajni. Szybko ich zatrzymano, okazało się, że byli to dwaj upowcy, którzy dobrze ukryci siedzieli w zamaskowanym bunkrze w stajni i w końcu postanowili wyjść, bo nie mieli zapasów żywności. Po rewizji osobistej okazało się, że nic przy sobie nie mają, znaleziono tylko dwa bergmanny w ich kryjówce. Okazało się, że byli to łącznicy krajowego prowidnyka „Stiaha”. Ich zadaniem było przekazywanie informacji od „Stiaha”, dowództwa OUN w Polsce z dowództwem w ZSRR. Postanowiono szybko pod eskortą 30 żołnierzy przetransportować ich do PUBP w Lubaczowie, gdzie dokonano dokładnych przesłuchań. Okazało się, że przenosili oni pocztę z lasów monastyrskich do ZSRR. Zawsze odbierali ją z innego miejsca, dlatego nie znali głównej siedziby „Stiaha”, wiedzieli tylko w której okolicy mogą być dwa główne bunkry: „Buk” i „Belweder”. Obaj zgodzili się współpracować i pomóc w odnalezieniu bunkra „Stiaha”.

  • Historie z UPA

    Bandy UPA na ziemi horynieckiej 8 – likwidacja roju z sotni „Szuma”

    W zwalczaniu leśnych band w 1946 roku pomagało wojsko, a potem KBW i WOP, razem z miejscowymi jednostkami milicji i UB. Wioski Ukraińskie były naszpikowane stronnikami OUN, którzy ostrzegali swoich partyzantów przed wojskiem, organizowali też dla nich zaopatrzenie w żywność. Było oczywiście dużo takich, którzy mieli już dość terroru, niespokojnych nocy, branki młodych mężczyzn do band i ciągłe rekwirowanie żywności. Ciągłe oddawanie różnorodnych danin bandom leśnym, oraz napięte do maksimum stosunki z Polakami, sprawiały, że Ukraińska ludność cywilna odwracała się od wspomagania konfliktu. Pojawiały się wtedy poufne informacje, mające na celu przyspieszyć zakończenie tej wojny. W połowie października na posterunek MO w Bruśnie Nowym doniesiono, że w domach na końcu Brusna Starego, usytuowanych pod lasem ukrywają się członkowie sotni „Szuma”. Szybko przesłano meldunek z tą informacją i od razu sformowano 70 osobową grupę operacyjną. Wyruszono na piechotę po południu z Lubaczowa, przez Załuże, Tymce i Puchacze. W Bruśnie Starym grupa znalazła się około 22:00. W wiosce było cicho i sennie, tylko gdzieniegdzie w oknach paliło się liche światło lampy naftowej. Postanowiono obejść wioskę szerokim łukiem, podzielonymi na grupy oddziałami. Do porozumiewania się wyznaczono hasła. Gdy znaleziono się około 600 metrów od celu, którym były schowane w lesie chaty, nagle rozległy się strzały z karabinu, ale zachowano zimną krew i nie reagowano. Po chwili wyznaczono plutony, które udały się w dane kierunki i okrążyły leśne chaty.

    Następnie wyznaczono 10 milicjantów do wykonania zwiadu. Wysunęli się z okrążenia i półkolem zaczęli się czołgać w kierunku chat. Nagle z jednej strony wybiegło kilku ludzi, zatrzymano ich pytając z oddali o hasło, ale nic nie odpowiedzieli tylko zaczęli strzelać. Wtedy otworzono do nich ogień. Nagle z innej strony też zagrał jazgot broni, to banderowcy słysząc odgłosy walki uciekali z innego domu, ale nadziali się na zasadzkę milicyjną. Po krótkiej wymianie ognia udało się pokonać okrążonych banderowców. 11 z nich zabito a jednego raniono. Gdy wszystko się uspokoiło, skontrolowano okolicę. W domach znaleziono tylko dwie Ukrainki, które były żonami ukrywających się banderowców. Powiedziały, że byli to członkowie roju z sotni „Szuma” i przebywali tu od kilkunastu dni, kryjąc się w dobrze zamaskowanych bunkrach pod domami. Strzały które na początku usłyszeli, związane były z tym, że jeden z banderowców zauważył podejrzany ruch, dlatego jego koledzy wybiegli i chcieli uciekać. Po zakończonej akcji udano się w kierunku Horyńca z rannym. Po drodze w Bruśnie Starym wstąpiono do sołtysa i nakazano mu pochować zabitych banderowców.

    Ranny coraz głośniej jęczał i wołał o wodę, dlatego postanowiono się pospieszyć, niestety zanim doszli do Horyńca zmarł. Postanowiono go wtedy dokładnie przeszukać. Nieoczekiwanie odnaleziono przy nim zaszyte w poszewce marynarki notatki, niektóre z nich były zaszyfrowane. Okazało się, że był on członkiem służby bezpieczeństwa OUN. W notatkach znaleziono cywilne pseudonimy członków UPA, był też wykaz 13 wyroków śmierci na Polakach z Werchraty, Horyńca, Wólki Horynieckiej i Baszni. Pozwoliło to na uchronienie tych ludzi przed śmiercią i znalezienie owych współpracowników.

  • Historie z UPA

    Bandy UPA na ziemi horynieckiej 7 – Akcja kontyngentowa na Rudzie Horynieckiej

    Na początku stycznia 1946 roku zgłosił się na posterunek MO w Baszni Ukrainiec Dawydow, który rozpaczał, że banderowcy uprowadzili mu syna do bandy leśnej i oświadczyli, że syn będzie walczył za „Samoistną Ukrainę”. Zagrozili też, że jeżeli komuś o tym powie, to całą jego rodzinę wymordują, a dom spalą. Wielu zmobilizowanych w ten sposób młodych ludzi dawało się przerobić ideologicznie i wierzyli w „sprawę”, ale przede wszystkim w to, że po wojnie będą bohaterami i zostaną za to sowicie wynagrodzeni. Byli tacy, którzy nie wierzyli w złote góry i postanowili współpracować z polskimi służbami. Na taką współpracę zgodził się właśnie syn Dawydowa. Ukrainiec kontaktował się z milicjantami sposobami jak z filmu szpiegowskiego. Potrzebna była całkowita konspiracja, by upowcy nie dowiedzieli się, że ktoś od nich przekazuje informacje o ich akcjach. Można sobie wyobrazić na przykład sytuację, jak Dawydow sprzedaje kapustę na rynku w Lubaczowie, a milicjant kupuje od niego kapustę z ukrytą informacją. Dzięki przekazywanym w ten sposób informacjom udawało się namierzać kolejne pojedyncze bunkry w okolicy, gdzie siedzieli poukrywani upowcy.

    5 sierpnia 1946 roku przyszedł na posterunek MO w Horyńcu ojciec Piotra Dawydowa. Był bardzo zdenerwowany, przyniósł wiadomość, że na następny dzień upowcy przyjdą po kontyngent świń na Rudę Horyniecką, razem z nimi będzie „Petko” (Piotr Dawydow). Prosił milicjantów o interwencję, bo jego syn był już całkowicie nerwowo wyczerpany i chciałby opuścić bandę. Informacja została dostarczona do komendy w Lubaczowie, gdzie zaczęto przygotowania do akcji, w której miało wziąć udział 80 funkcjonariuszy. Na odprawie uzgodniono, że mają szczególnie uważać na „ich człowieka”, którego trzeba wydostać z bandy. Ustalono hasło: „Piotr Jestem”, na które miano zareagować, że to ich człowiek i się nim zaopiekować. Grupa operacyjna wyruszyła pociągiem towarowym do Horyńca pod wieczór. Tam udano się miejscowy posterunek MO, gdzie Józef Witwicki został wyznaczony jako lokalny przewodnik, a kilku milicjantów dołączyło do plutonów operacyjnych.

    Po około godzinie otoczono całą wioskę, szczególnie umacniając czaty od Wólki Horynieckiej, gdzie postawiono kilka erkaemów, bowiem był tam gęsty las. Noc była pogodna, dobrą widoczność zapewniał jasno świecący księżyc. Szczegóły akcji były wcześniej ustalone z „Petką”. Gdy banderowcy mieli wejść do wioski, „Petko” miał strzelić w powietrze serię i ukryć się w jakichś zabudowaniach na skraju wioski. Wyjść miał dopiero wtedy, gdy zostaną przez milicjantów wystrzelone trzy czerwone rakiety. Taki scenariusz był ustalony wcześniej, tylko nie znano jeszcze terminu i miejsca. „Petko” służył w kuszczu gospodarczym, dlatego często udawał się na akcje kontyngentowe, stąd czekano na okazję, kiedy sam zdecyduje, kiedy będzie chciał wyjść.

    Koło północy jedna z grup obserwujących las dostrzegła spłoszone stado wron z lasu. Po chwili w oddali pojawiła się grupa ludzi idąca gęsiego, było to 28 ludzi uzbrojonych w karabiny. Nie otwierano ognia, bowiem ustalono, że strzelać będą tylko na rozkaz. Wpuszczono ich do wioski, od razu zaczęły ujadać psy, potem było słychać kwik świń, od razu zaczęli rekwirować trzodę. Tymczasem grupa operacyjna czekała na sygnał od „Petki”. Niestety sygnału nie było, napięcie wzrosło do zenitu, gdy banderowcy z workami zaczęli już wychodzić ze wsi. Milicjanci zdenerwowani sytuacją nerwowo patrzyli na dowódcę, bowiem za chwilę banderowcy mogli już zniknąć w lesie, ale on ze stalowymi nerwami czekał. Nagle z wioski usłyszeli serię z karabinu, banderowcy na skraju lasu stanęli jak wryci zdezorientowani i po chwili zaczęli uciekać. Na rozkaz porucznika Flisa otworzono ogień i posypał się grad pocisków kosząc upowców, reszta padła na ziemię. Przerwano ogień i wydano polecenie, by się poddali. Po chwili wstało 7 osób trzymając ręce w górze. Trzymając ich na celowniku, kilku milicjantów zrewidowało ich. Następnie udano się na miejsce, gdzie leżała reszta, sześciu z nich było ciężko rannych, ale żyli, inni zginęli. Polecono by zdobyć we wsi furmanki do przewiezienia rannych do Horyńca, wystrzelono też 3 czerwone rakiety, jako znak dla „Petki” i jedną zieloną na znak końca akcji. Odesłano rannych, jeden z nich zmarł. Po chwili w asyście dwóch milicjantów pojawił się też „Petko”.

    Gdy oddział operacyjny dotarł z rannymi i jeńcami do Horyńca, czekały na nich już samochody ciężarowe, w jednym pojechali ranni z obstawą 20 żołnierzy a w drugim jeńcy z 25 ludźmi. Pojechali szybko do Lubaczowa, potem dojechała reszta. Od razu na komendzie przeprowadzono wywiad z „Petką”, który ujawnił im kolejne informacje odnośnie bunkrów.

    Piotr Dawydow to jeden z wielu przypadków, dzięki którym udało się namierzyć dobrze zamaskowane bunkry, albo udające się na akcje bandy. Gdyby nie informacje z wewnątrz, na ziemi horynieckiej i okolicach UPA grasowałaby o wiele dłużej. Ciekawe jak teraz Ukraińcy postrzegają takie osoby jak Piotr „Petko” Dawydow?

  • Historie z UPA

    Bandy UPA na ziemi horynieckiej 6 – Maskarada w Sopocie Małym

    Służby milicji w powiecie lubaczowskim zajmowały się w szczególności wyszukiwaniem poukrywanych banderowców po wioskach i lasach. Na ciekawy ślad trafiono podczas jednej z akcji Krowicy Hołodowskiej w kwietniu 1946 roku, tam zdemaskowany upowiec sypnął między innymi banderowców ze wsi Sopot Mały, która leżała około 4 km od Horyńca.

    Michał Woływa wraz z synem Stefanem miał należeć do siatki OUN. Syn Woływy działał w roju „Wesołyja”, liczącego 15 ludzi. To ten rój był odpowiedzialny za zbrodnicze działania w okolicy Horyńca, Nowin Horynieckich i Werchraty. Michał Woływa był informatorem dla bandy, przekazując przez syna różne informacje. Spotykali się w soboty.

    Posiadając takie informacje, MO utworzyło oddział składający się z 70 ludzi, który miał za zadanie zlikwidować oddział „Wesołego”. Wyruszając na akcję, milicjanci poprzebierali się w różne ubrania, cywilne, mundury radzieckie, czy też niemieckie, a także pomieszane ich elementy. Wieli wyglądać na bandę, która zdobyła podczas akcji ubrania, tak właśnie najczęściej wyglądali upowcy, bo tak naprawdę nie mieli żadnych swoich mundurów, tylko przypinki z tryzubami na czapkach. Oddział tych przebierańców przetransportowano z Lubaczowa w okolicę Baszni, skąd dalej szli pieszo w kierunku na Horyniec i Sopot Mały. Ich przewodnikiem był członek UPA Piotr Skrypiec ps. „Oreł”, który postanowił współpracować ze stroną Polską.

    W Sopocie znaleźli się późną nocą. Część ekipy została na skraju wioski, a część poszła z „Orełem” pod gospodarstwo Woływy. Upowcy mieli swoje specjalne znaki rozpoznawcze i hasła, dzięki którym się rozpoznawali. „Oreł” przejechał palcami po oknie i usłyszał pytanie z domu: Kto? Podano odpowiedź że Swój i hasło „Wesołyj”. Od razu gospodarz otworzył drzwi i radośnie witając się z „Orełem” rozmawiali chwilę. Przebierana banda udawała przechodzący oddział, który szuka informacji, stąd zapytano, czy było tutaj już wojsko. Woływa odpowiedział, że nie, ale ostatnio w Krowicy namierzono bunkier i wszystkich ujęto i że do Lubaczowa przyjechało sporo wojska, przez co wszędzie patrolują teraz i trzeba uważać. Przebierańcy widząc, że Woływa nic nie podejrzewa, kontynuowali śmiało swoje zamierzenia. Powiedzieli, że są tutaj po to, by zbadać sytuację, bo jutro ma się pojawić jego syn z ważną pocztą dla „Konrniejczukowa”. Tymczasem żona gospodarza przygotowała posiłek dla przybyłych, podano jajecznicę na boczku i herbatę.

    Było już późno, chorąży Elceser, znający dobrze Ukraiński, udając dowódcę i nie chcąc stracić możliwości kontaktu z Woływą, zapytał, czy nie mogą się u niego gdzieś przespać. Ochoczo gospodarz się zgodził i powiedział, że ma nawet ukryty bunkier pod stodołą, gdzie mogą się ukryć. Szybko posłano po kilku przebieranych upowców, którzy byli w lesie, jednocześnie dając w ten sposób możliwość przekazania informacji reszcie, jak się potoczyła sytuacja. Wybrano kilku znających ukraiński, którzy poszli do gospodarstwa Woływy, a reszta tyralierą około 60 osób rozłożyła się i starannie zamaskowała w krzakach. Czekano na rozwój sytuacji.

    Gdy nastał ranek, gospodyni przyniosła do bunkra śniadanie, które obecni tam ze smakiem spałaszowali. Musieli przeczekać cały dzień, siedząc jak na szpilkach, w oczekiwaniu na rozwój sytuacji. Nie było to proste, bowiem spodziewali się potyczki i ostrej strzelaniny. Ich głównym celem było natrafić na syna gospodarza, którego spodziewali się wieczorem, ale nie mogli zbyt długo siedzieć na miejscu, bo uzgodnili z Woływą, że mają w nocy akcję, więc jak się ściemni, to pójdą. Ponieważ syn Woływy nie przychodził, w końcu zdecydowali, że pożegnają się z gospodarzem i pójdą. Było po ósmej wieczorem i grupa chor. Elcesera dołączyła do oddziału schowanego na skraju lasu. Tam zdecydowali, że nadal będą czekać w lesie i obserwować dom Woływy.

    Po jakimś czasie cała wieś ucichła, wszyscy poszli spać, po wysiedleniach do USRR w wiosce zostało tylko kilkanaście rodzin. Nagle koło północy zaczął ujadać pies we wsi. Wszyscy ujrzeli w oddali skradającą się postać z pepeszą do obserwowanego domu. Przy drodze za płotem zamaskowany siedział chor. Elceser, gdy obok niego przebiegł upowiec, chorąży wyskoczył i zatrzymał go. Osłupiały z zaskoczenia upowiec zatrzymał się i poddał. Po zrewidowaniu, okazało się, że oprócz automatu miał jeszcze dobrze ukryty pistolet. Na gorąco postanowiono skonfrontować złapanego z „Orełem”, on rozpoznał go, nazywając znanym mu pseudonimem „Wir”. Natomiast schwytany dopiero po chwili wydusił z siebie, że nazywa się Woływa. Od razu zrobiono mu przesłuchanie. Powiedziano, że jego ojciec już wszystko wyśpiewał i teraz chcą tylko potwierdzenia tego co już wiedzą, jeżeli nie będzie współpracował, to dostanie kulkę w łeb. Młodzieniec okazał się bardzo miękki, bo z płaczem od razu mówił, że odpowie na każde pytanie. Zapytano go o bunkier Wesołego, odpowiedział, że na skraju wsi pod zabudowaniami jego ciotki jest bunkier i siedzi tam „Wesołyj” z 11 striłcami. Tam mieli czekać na niego, aż wróci.

    Postanowiono od razu tam pójść, zakuto go w kajdanki i kazano prowadzić do bunkra. Po kilkudziesięciu minutach otaczali już wskazane miejsce. Tak jak zazwyczaj, schron usytuowany był pod stodołą. Ponieważ milicjanci już mieli za sobą wiele podobnych akcji, zastosowali klasyczny scenariusz. Najpierw „Oreł” podszedł ostrożnie do bunkra i oznajmił tam obecnym, że są otoczeni i jak nie wyjdą, to wrzucona zostanie do bunkra wiązka granatów. Niestety usłyszeli tylko głuchą ciszę. Nakazano „Wirowi” nakłonić upowców do poddania się, ale w odpowiedzi usłyszeli wtedy, że jest zdrajcą, psem i że zapłaci za zdradę. Po godzinie pertraktacji nie udało się osiągnąć porozumienia i wkurzony chor. Elceser wziął związane cztery granaty i odbezpieczył jeden z nich wrzucając do środka. Nastąpił głuchy wybuch, po których usłyszeli pojedyncze strzały. Banderowcy sami siebie wykańczali. Zazwyczaj właśnie tak robili, że do samego końca się nie poddawali, a jak już wszystko było stracone, to zabijali sami siebie. Dla pewności, jeszcze raz rzucono zachętę do bunkra, by ocaleni dobrowolnie wychodzili. Nie spodziewano się, ale nagle zobaczyli wychylające się z bunkra ręce jednego, potem drugiego ocalałego. Przestraszeni prosili by nie strzelać i mówili, że powiedzą wszystko co zechcą. Jeden o pseudonimie „Jawir” drugi „Koreń” zaczęli śpiewać, wszystko o co ich pytano. Dowiedziano się, że w bunkrze było 11 striłców i dowódca „Wesołyj”. Jednakże oni się wszyscy sami zastrzelili i do nich też krzyczeli by zrobili to samo. Nakazano im szybko wejść z powrotem i wyciągnąć tych martwych. Pierwszego wyciągnięto „Wesołyja”, jeszcze był żywy, ale zaraz zmarł, reszta już nie żyła.

    Akcja dobiegła końca. Zmęczona ekipa udała się na posterunek MO w Horyńcu i po odpoczynku wrócili do Lubaczowa.

  • Historie z UPA

    Bandy UPA na ziemi horynieckiej 5 – Zasadzka w Kapliszach

    1 marca 1946 roku, 12 żołnierzy ze stacjonującego w Horyńcu pułku sześcioma furmankami wybrało się po zaopatrzenie do Lubaczowa. W drodze powrotnej koło przysiółka Kaplisze wpadli w zasadzkę. Ostrzeliwani z dwóch stron przez przeważające siły nie mogli się bronić. Jeden zdołał uciec, ośmiu zostało zabitych na miejscu, a trzech upowcy uprowadzili. Zabrali też cztery furmanki z żywnością. Gdy ocalały żołnierz dotarł do dowództwa, szybko sformowano oddział szturmowy i wyruszono na odsiecz, była to kompania wojska i kilkunastu milicjantów z horynieckiego posterunku. Nieopodal Podlesia, pod wsią Sucholas znaleziono trzech żołnierzy zamordowanych w bestialski sposób. Mieli wybite zęby, wydłubane oczy, zmasakrowane całe ciała a ręce zawiązane drutem kolczastym, nie mieli na sobie ubrań. Zwłoki leżały w dole przykryte gałęziami.

    W czasie pościgu natknięto się w lesie na uciekającą bandę i nawiązała się wymiana ognia. Zabito 16 banderowców, 4 złapano żywych, kilkunastu zdołało uciec. Zamordowanych polskich żołnierzy zawieziono do Horyńca i pochowano ich na cmentarzu. Takie suche, ale smutne informacje możemy znaleźć w jednym z wielu meldunków milicji z tego okresu.

    Zazwyczaj upowcy tworzyli mniejsze oddziały, które samodzielnie przeprowadzały akcje, grasując po większych skupiskach leśnych. W okolicy Horyńca szczególne nagromadzenie, czy też miejsca gdzie przemieszczały się często czoty upowskie i robiono zasadzki, były lasy za Podemszczyzną i między Wólką Horyniecką a Basznią. Większe skupiska leśne dawały szansę na szybką i niezauważalną ucieczkę.

  • Historie z UPA

    Bandy UPA na ziemi horynieckiej 4 – Akcja na Młodowcach

    W nocy 20 czerwca 1945 roku zgłosił się na posterunek MO w Horyńcu Ukrainiec. Zaczął mówić, że wrócił przed kilkoma tygodniami z przymusowych robót  z Niemiec, ale nie zdążył dotrzeć do domu w Łówczy, bo złapali go w lesie banderowcy i uprowadzili. Po dokładnym przesłuchaniu wymusili na nim złożenie przysięgi i wcielono do oddziału zbrojnego, jednocześnie cały czas go pilnowano i obserwowano. W końcu udało mu się uprosić dowódcę ps. „Cygan”, by wypuścił go na odwiedziny rodziny, bo przez kilka lat był na robotach i nie widział się z nimi. Gdy wrócił do Łówczy, tam uradził z rodziną, że powinien zgłosić się na posterunek.

    Horynieccy milicjanci natychmiast zawiadomili Komendę Powiatową MO w Lubaczowie i tej samej nocy do Horyńca przybyło 200 milicjantów z powiatu. Udali się z Ukraińcem do wsi Młodowce – przysiółek Brusna, tam banderowcy mieli swoje bunkry w pobliskim lesie. Postanowiono poczekać do świtu. Milicjanci siedząc w krzakach nagle usłyszeli jakieś rozmowy po rusku i szelest kroków. Byli to banderowcy, którzy wracali z jakiejś nocnej wyprawy. Gdy zobaczono w oddali ludzi z bronią, sierżant Stanisław Kulas nakazał otworzyć ogień. Upowcy rozpierzchli się po lesie i też otworzyli ogień, po pewnym czasie wymiany ognia milicjanci wezwali przeciwników do poddania się, ale nie było odzewu. Zaatakowano wtedy bardziej zdecydowanie, banderowcy byli o wiele słabsi, ale nie chcieli się poddać. Jeden po drugim karabiny milkły. W końcu po około godzinie cała grupa została zlikwidowana. Zginęło 17 upowców, jeden był ranny, postanowiono go pod eskortą przetransportować na posterunek do Horyńca, niestety zmarł w drodze.

    To jeden z wielu przypadków siłowego wcielania do leśnych band ludzi, którzy tego nie chcieli i mieli inne spojrzenie na rzeczywistość. To takim ludziom można zawdzięczać pojedyncze życia, które ocalały podczas nocnych napaści na takie wioski jak Radruż, Rudka, czy Nowiny. Możemy się natknąć na przypadki, gdzie w nocnej zawierusze rzezi pojedynczy Ukraińcy nakazują uciekać, bo jak przyjdzie ktoś inny to zabije bez mrugnięcia okiem. Z drugiej strony wyobraźmy sobie sytuację, gdy swój wydaje swoich na pewną śmierć. Ukraińcy mieli bardzo skomplikowaną sytuację i trudne wybory podczas tego konfliktu…

  • Historie z UPA

    Bandy UPA na ziemi horynieckiej 2 – Potyczka na Chmielach

    1 października 1944 roku została podpisana umowa między Polską a Ukraińską Socjalistyczną Republiką Radziecką, na mocy której ludność Ukraińska z Polski miała zostać przeniesiona do ZSRR. Akcja rozpoczęła się wiosną 1945 roku. Oddziały upowskie starały się wszelkimi sposobami zablokować przeniesienie ludności. Napadano na oddziały wojskowe i stacje kolejowe, mając na celu zdezorganizowanie przesiedleń. Ukraińska partyzantka nawet zabijała Ukraińców, którzy pomagali w organizacji przesiedlenia, albo dobrowolnie wyjeżdżali. Powoli wsie pustoszały, ale upowcy nie chcąc by Polacy zasiedlali je, po nocach palili wioski. Dlatego przerwano akcję w lecie, gdyż nie można było upilnować sabotażu. Akcja została wznowiona, gdy na jesień przybyła 3 Dywizja Piechoty im. Romualda Traugutta. Sztab dywizji był w Lubaczowie a pułki rozlokowano w gminach, między innymi w Horyńcu.

    3 batalion 8 pułku udawał się do wsi Chmiele koło Starego Brusna w grudniu 1945 roku. Okazało się, że zaczaił się tam duży oddział upowców, który zaatakował z ukrycia batalion. Wywiązała się krwawa walka, gdzie zginął zastępca dowódcy batalionu kpt. Zastocki, ppor. Feliks Straszewski, chor. Franciszek Mateja i ppor. Kuźma. Byli też ranni. Zastrzelono 18 upowców, których zostawiono na miejscu.

    Bardzo duża ilość Ukraińskich wiosek, silne bandy leśne, ciągły sabotaż utrudniający transport, oraz zastraszanie Ukraińców przez UPA powodowało, że akcja przesiedleńcza była bardzo utrudniona.

  • Historie z UPA

    Bandy UPA na ziemi horynieckiej 1 – Akcja na Szwabach

    Dziś rozpoczynamy serię wpisów, które będą opisywać historię walk z UPA na ziemi horynieckiej. Jest to ciężki temat, ale nas interesuje historia, a nie polityka. Były to bardzo zagmatwane czasy i dzięki tym wpisom poznamy strukturę tamtej rzeczywistości. Chcę też dzięki temu opracowaniu złożyć hołd pomordowanym. Nie mamy do dziś zbiorczego opracowania stosunków polsko-ukraińskich z czasów II Wojny, stąd przyszedł czas na przedstawienie historii. Będą to najczęściej wspomnienia różnych ludzi, a także materiały z książek i czasopism. Z opisów wyłączone zostaną historie związane z Rudką, napadem na posterunek w Bruśnie i mordy w Radrużu, to dlatego, że te historie były opisywane, a także są już szeroko znane.

    W 1944 roku upowcy dokonali serii napadów na wioski, paląc domy i mordując ludzi. W Horyńcu znajdywała się Komendantura wojsk radzieckich, która współpracowała z horyniecką milicją. Ponieważ oddziały UPA zaczęły w październiku napadać na jednostki radzieckie, podjęto decyzję likwidacji UPA. Rozpoznaniem zajmowali się milicjanci. Mieli oni często swoich informatorów wśród Ukraińców, którzy donosili informacje, dzięki którym można było namierzać leśne bandy. Współpraca taka musiała się odbywać z dużą ostrożnością, bowiem gdy upowcy takie osoby namierzyli, mordowali w bestialski sposób nawet z rodziną. Wielu Ukraińców miało dość wojny i terroru, stąd sami zgłaszali wiele rzeczy, dzięki którym łapano pojedynczych upowców.

    17 października komendant horynieckiego posterunku MO Franciszek Mazurkiewicz dostał 25 przydzielonych żołnierzy radzieckich do akcji zwalczania band leśnych z sierżantem Łotyszewem jako dowódcą. Następnego dnia grupa żołnierzy udała się na Szwaby, gdzie mieszkał człowiek podejrzany o współpracę z upowcami. Wtargnięto do jego domu i zaczęto wypytywać o jego syna, nie chciał się do niczego przyznać. Rewizja domu i okolicy wykazała zruszona ziemię pod stodołą. Gdy zaczęto kopać, trafiono na skrzynię. Okazało się, że była tam broń, dwa erkaemy, kilka automatów bergmanów, 10 pepeszek, 13 karabinów, kilkanaście granatów i amunicja do broni. Gospodarz przesłuchiwany nie chciał się jednak do niczego przyznać i udawał że nic o broni nie wiedział. Dlatego został zabrany na posterunek w Komendy Powiatowej w Lubaczowie, w celu przeprowadzenia dalszego dochodzenia.

    10 listopada 1944 roku zorganizowano zasadzkę na Szwabach, bowiem dostano informację, że do wioski przybyli upowcy. Milicjanci z żołnierzami okrążyli wieś i czekali aż banda będzie się wycofywać do lasu. Dopiero o piątej rano wywiązała się strzelanina. Nie udało się im przebić i ci co przeżyli poddali się. Złapano dowódcę czoty Skoryja z kilkoma strzelcami. Okazało się, że Skoryj był synem Ukraińca, u którego znaleziono niedawno broń i na dodatek to jego czota robiła napady na jednostki radzieckie. Zabici upowcy zostali pochowani na horynieckim cmentarzu. Złapani upowcy zostali przekazani Komendanturze wojsk radzieckich.