Historie z UPA

Bandy UPA na ziemi horynieckiej 15 – Schwytanie Cyganów

Pod koniec września 1947 roku do sztabu WP doniesiono, że został postrzelony wartownik, który w Werchracie pilnował przeszukiwanego odcinka lasu. Szybko zarządzono poszukiwania w okolicy. Po dwóch dniach natrafiono na zamaskowany otwór w ziemi. Zebrano żołnierzy i otoczono miejsce, jak zwykle wydano polecenie, by ukrywający się poddali inaczej zostaną wysadzeni. Od razu dobiegł z głębi głos, że zastanowią się. Po pół godziny postanowiono ponaglić ukrywających się, dano im 5 minut na wyjście. Po chwili wyszedł mężczyzna w sutannie z rękoma w górze. Okazało się, że w środku są jeszcze trzy osoby, ale chcą popełnić samobójstwo. Przeprowadzono rewizję księdza, miał przy sobie tylko portfel i notes. Nakazano mu wtedy by przekonał pozostałych do wyjścia. Ksiądz po krótkiej rozmowie przekonał banderowców i wyszli. Okazało się potem, że byli to członkowie Służy Bezpieczeństwa i nazywano ich kryptonimem „Cyganie”. Należeli do ochrony „Stiaha”. Szybko też przeszukano bunkier, znaleziono tam broń, amunicję i dokumenty. Po wszystkim zawieziono banderowców do PUBP w Lubaczowie na przesłuchanie. Potem przy następnych akcjach okazało się, że zastrzelony na warcie żołnierz był ofiarą jednego z „Cyganów”, który wtedy zbiegł i schował się w bunkrze w Lubyczy Kniazie. Niestety popełnił samobójstwo i nie można było go osądzić, można się domyślać, że miał wiele na sumieniu i czekała go kara śmierci, stąd postanowił się sam zabić.
Sytuacja w powiecie lubaczowskim uspokoiła się dopiero w 1948 roku, kiedy to wojsko wypłoszyło większość upowców z bunkrów, reszta uciekła poza granice Polski. Tak skończył się terror na ziemi lubaczowskiej. Dopiero po trzech latach po zakończeniu wojny zaczęli się pojawiać nowi osadnicy na ziemi lubaczowskiej. Relacje z akcji poszukiwawczych bunkrów UPA pochodzą głównie ze wspomnień Alfonsa Filara.