Znalezione w sieci

Horyniec okiem kuracjusza – znalezione w sieci

Czasem, można w internecie znaleźć wpisy, na różnych blogach o Horyńcu. Ponieważ lubimy wiedzieć, co sądzą o nas inni, to warto utrwalić takie wrażenia. Strony internetowe nie są trwałe, i za jakiś czas mogą zniknąć, stąd kopiuję takie wpisy, oto jeden z nich:

Perełka kresów wschodnich afrykańskim słońcem „okraszona”?

Perełką kresów wschodnich nazywana jest przez odwiedzających miejscowość Horyniec Zdrój. Perełka – bo malowniczo położona. Kresy wschodnie – bo  przygraniczne położenie.

Horyniec – bardziej znany przed II wojną światową, niż teraz. Wtedy to właśnie doceniono wyjątkowe właściwości horynieckich wód i lecznicze moce horynieckiej borowiny. Zjeżdżali tu licznie kuracjusze z Warszawy i Lwowa. Po latach wrócił do swej przedwojennej świetności. Znowu zaczęto doceniać znakomite borowiny, wody siarczkowo – siarkowodorowe, czyste powietrze (nigdy nie było tu żadnego przemysłu) i specyficzny mikroklimat. Baza hotelowa unowocześniła się, więc są warunki do wypoczynku i leczenia. Horyniec i okolice odwiedzają także artyści, organizując tu plenery malarskie i fotograficzne, warsztaty teatralne i taneczne.

Tyle w ramach przybliżenia miejscowości, bo chciałam dziś napisać o fascynującym dniu tunezyjskim, właśnie w Horyńcu zorganizowanym. Zastanawiałam się, czy napisać o tym na blogu „Afryka moja”, czy tutaj.

zachodsanaCo ma Horyniec do Afryki? Pewnie tyle samo, co ma piernik do wiatraka. Każdy pretekst do wyjazdu i poznania nowego zakątka naszej pięknej ziemi jest dobry. Tak więc przy okazji  organizowania dnia tunezyjskiego, poznałam nasz polski Horyniec Zdrój.

A było to tak.

Zaczęło się w Tunezji. Jeden Tunezyjczyk mi powiedział, że my – Polacy zalewamy kuskus wrzącą wodą i kiedy już pod przykryciem „dojdzie” dopiero polewamy sosem. Tak jest mniej smacznie – stwierdził autorytatywnie. Jego zdaniem kuskus należy zalać od razu sosem i po 10 minutach można już jeść z różnymi mięsami, warzywami lub bez. Wypróbowałam. Nie doszło!

W Tunezji bardzo smakowała mi baranina, której nigdy przedtem nie mogłam przełknąć. Może dlatego, że tam podają jagnięcinę, a baranki nie są hodowane na wełnę (tak jak u nas). Po mojej babci, której kuchnię bardzo lubiłam pozostało trochę przepisów, w tym książka „Kucharz Wielkopolski” z 1892 roku. Dowiaduję się z tych przepisów, że (cyt.) „Aby mięso baranie było kruche i nie capiło, trzeba je owinąć w serwetę, umaczaną w occie i zakopać na parę dni w piasku w piwnicy”. Trochę ten przepis zbyt piwniczny i na tym etapie przygotowywania mięsa przydałby się przepis bardziej nowoczesny. Marynaty, bejce? Jakie najlepsze? No i czym ten kuskus w końcu zalewać? Sosem? Czy wodą?

Zaczęłam drążyć temat na forach internetowych. Ktoś dał przepis na bejce, ktoś podpowiedział „poduszkową” metodę dochodzenia kuskus. Od słowa do słowa i zrodził się pomysł zorganizowania dnia tunezyjskiego w Polsce. Opowiadania, slajdy, zdjęcia, wrażenia z podróży przy kuskus w jednym kotle, kawałkami mięsa z  liśćmi kapusty i marchewką, pływającymi  w  pikantnym sosie z papryczkami chili w drugim. Mięso ma być oczywiście kruche, rozpływające się w ustach i nie capić wełną, a kapusta wyśmienita – przesiąknięta miłym dla podniebienia smakiem.

Zawiozłam do Horyńca baraninkę przygotowaną według przepisu zaczerpniętego z forum turystycznego, a nie z „Kucharza Wielkopolskiego” babci. Na miejscu przygotowałam kuskus metodą poduszkową. Trochę było problemów z podaniem jedzenia na gorąco, ponieważ szefowa kuchni nie chciała podgrzać mięsa w obawie przed salmonellą, czerwonką, gronkowcem, ptasią grypą i sama już nie wiedziała przed czym i co jeszcze wymyślić. Na szczęście interwencja przemiłego pana doktora – dyrektora zaprzyjaźnionego ośrodka  zdziałała cuda i szefowa wydała nawet uzdrowiskowe talerze oraz  łyżki i widelce. Dzień był bardzo udany, a baranina z kuskus wszystkim smakowała.

Afrykańskim opowieściom nie było końca. Najpiękniejszą namalował niepełnosprawny chłopak, który przebywał w Horyńcu na rehabilitacji już parę tygodni. Wcześniej nie umawialiśmy się z nim. Sam przybył na wózku, gdy dowiedział się, o czym będziemy rozmawiać przy baraninie. Ależ on pięknie, potoczyście, interesująco i barwnie opowiadał o swoich przeżyciach z podróży (na wózku inwalidzkim) po Afryce. Pan doktor pokazał nam  Horyniec i okolice, a także poradził (w odpowiedzi na nasze pytania), co najlepsze na obolałe stawy oraz kręgosłup (oczywiście jego sanatorium) i tak tunezyjski dzień dał radość, relaks i pożytek wszystkim uczestnikom biesiady, a małe uzdrowisko z kresów wschodnich ogrzało się wspomnieniami spod afrykańskiego nieba.

źródło: www.alella.blog.onet.pl